Diabelski krąg pojednania |
Rozmowa z Eriką Steinbach, przewodniczącą niemieckiego Związku Wypędzonych
|
Erika Steinbach urodziła się 25 lipca 1943 r. na Pomorzu Zachodnim. Po wysiedleniu zamieszkała w 1950 r. w Hanau, w Hesji. Z zawodu jest skrzypaczką, studiowała też zarządzanie i informatykę. Przez dwadzieścia lat – do 1990 r. – była członkiem władz we Frankfurcie nad Menem. Od 1990 r. zasiada w Bundestagu. W grupie posłów CDU zajmuje się sprawami wypędzonych. Jest członkiem zarządu Instytutu Goethego. Mieszka we Frankfurcie nad Menem. |
|
|
|
Jak długo można być przesiedlonym?
Tak długo, jak długo jest się tego świadomym. Takie są regulacje prawa
międzynarodowego. Pół roku temu Komisja Praw Człowieka ONZ uchwaliła, iż
wypędzeni, ich dzieci, a także kolejne pokolenia mają prawo powrotu, odzyskania
utraconej własności i uzyskania odszkodowania. Dopóki nie powrócą do dawnej
ojczyzny.
Odkąd pani stoi na czele Związku Wypędzonych, stosunki niemiecko–polskie
doświadczają poważnych zakłóceń. Ulegaliśmy być może wszyscy pewnemu złudzeniu
sądząc, że w stosunkach dwustronnych wiele spraw, jeśli nie wszystkie, posunęło
się bardzo do przodu.
Wiele spraw rzeczywiście poszło do przodu. Do dzieła tego wnieśli wkład także i wypędzeni.
Wiele się podróżuje, ludzie rozmawiają ze sobą, wypędzeni zaś mogą odwiedzać
rodzinne strony i nawiązują z ludźmi, którzy teraz tam mieszkają, całkiem
ludzkie kontakty. Niektórzy z tych Polaków mają również za sobą ten straszny los
wypędzonych.
Związek Wypędzonych nadzoruje przestrzeganie przez Polskę praw człowieka
w odniesieniu do przesiedlonych. Które z tych praw są naruszane?
Prawo do powrotu, ochrony mniejszości, no i oczywiście obszar prawa do
odszkodowań, w których to dziedzinach strona polska musi jeszcze wiele uczynić.
Tymczasem inne państwa na Wschodzie wiele już zrobiły, niewiele przy tym o tym
mówiąc. Na przykład Węgry uchwaliły prawo o odszkodowaniach, Estonia zaprosiła
wypędzonych do powrotu, a także zapewniła im odszkodowania, oraz Rumunia, która
także otworzyła przed wypędzonymi drzwi do powrotu.
Ale niezwykle trudno porównać Polskę z Węgrami. Ze wschodnich terenów
III Rzeszy wysiedlone zostały miliony ludzi. A ilu Niemców przesiedlonych
zostało z Węgier albo Estonii?
Z Węgier relatywnie niewielu, z Estonii także niewielu. Z Polski – ponad 5
milionów... Ale wszyscy na pewno nie powrócą, tym bardziej że część z nich już
nie żyje. Ci, którzy się na to jednak zdecydują, będą dla Polski także ważnym
argumentem gospodarczym, ponieważ będą tam pracować z pozytywnym nastawieniem,
a nie negatywnym.
Ale co musiałaby uczynić Warszawa, by pani mogła w końcu powiedzieć, że
jest zadowolona. Jest to zwrot starej własności albo tylko prawo do ponownego
osiedlenia się, a może do tego jeszcze i sowite odszkodowanie?
Nie określamy szczegółów. Dzięki temu Polska ma o wiele więcej swobody.
Jednego jesteśmy jednak absolutnie pewni, że zadośćuczynienia w stosunku 1:1 nie
będzie, bo nie może być. Nam trzeba jakiegoś symbolicznego gestu, po to, by w wypędzonych
obudzić przekonanie, że ich los, nieprawnie wypędzonych, został uznany.
Ale konkretnie, jakie decyzje zadowoliłyby w końcu przesiedlonych?
Musi pan przyznać, że Niemcy wypędzeni z Węgier nigdy nie skarżyli się na
regulacje odszkodowawcze. To nie było żadne stuprocentowe odszkodowanie, a nawet
i nie 40-procentowe. To był tylko pewien gest, który zrodził znaczące owoce.
Ale powrót ten musiałby być tak czy owak związany z odzyskaniem starych
własności?
Tam, gdzie jest to możliwe. Od samego początku mówiliśmy i dzisiaj powtarzam to
z całym naciskiem: nie chcemy, by znów doszło do wypędzeń, ponieważ Polak, który
na Górnym Śląsku siedzi w domu, który należał kiedyś do Niemca, sam często jest
wypędzonym. Ten diabelski krąg chcemy przerwać. Nie chcemy, by dało o sobie znać
nowe bezprawie.
To dobrze brzmi, ale jeśli przesiedleni powrócą do Polski, nie osiedlą
się ani w Białymstoku, ani w Lublinie, tylko tam, gdzie już raz żyli, mieszkali,
a dziś mieszkają Polacy.
No tak, ale jest przecież tyle ziemi w ręku państwa, że można będzie znaleźć
środki i drogi wyjścia z tej sytuacji. Byłoby dla Polski z pewnością bardzo
pomocne, gdybyście zapytali na Węgrzech albo w Estonii, jak oni załatwili ten
problem.
Estonia nie jest dla Polski żadnym dobrym przykładem, zbyt wiele różnic
w stosunkach z Niemcami, także w przebiegu wojny.
Ma pan rację. Każdy kraj ma swoje właściwości, i akurat dla mnie nie byłoby za
bardzo korzystnie, gdybym musiała powiedzieć: chcemy to, to, to i jeszcze to.
Mówię tylko: podstawy prawne sformułowane przez ONZ są całkiem wyraźne. Życzę
sobie rozmów na ten temat, także z udziałem wypędzonych. Zgłosiłam się do
polskiego ambasadora, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi.
Dlaczego łączy pani, dokładnie teraz, składane żądania z procesem
przyjęcia Polski do Unii Europejskiej? Dlaczego nie odczeka pani spokojnie do
momentu, kiedy Polska będzie już członkiem UE?
No cóż, chciałabym całkiem wyraźnie uwypuklić różnice między Portugalczykiem,
który w ramach naturalnych wolności UE osiedla się w Polsce, a przesiedlonym
Niemcem. Kryteria przyjęte w Kopenhadze określają rzecz całkiem wyraźnie – poza
warunkami gospodarczymi spełnione muszą być jeszcze inne – przestrzeganie praw
człowieka i mniejszości narodowych. Warunki te musi spełnić każde nowe państwo
członkowskie Unii. I ja nie mam nawet pretensji do Polaków, tylko do własnego
niemieckiego ministra spraw zagranicznych, że tych spraw do tej pory nie
poruszano.
I dlaczego tego nie czyni?
Nie chce. Jego ministerstwo i inne ministerstwa sugerowały mu, by (mam własne
informacje na ten temat) poruszył te czy inne kwestie w rozmowach z Polską.
Ponieważ wypędzeni stanowią zasadniczą część tego narodu (w Hesji na przykład 25
procent, w Szlezwiku-Holsztynie 20 procent), to nasz minister spraw
zagranicznych musi o tym po prostu mówić.
Dała pani też do zrozumienia, że w razie konieczności zaskarży pani
Polskę przed Trybunałem Europejskim, jeśli nie dojdzie do zbliżenia stanowisk,
zaś Polska będzie nadal zabiegać o przyjęcie do Unii. Jak brzmiałoby oskarżenie?
Nie mogę powiedzieć. Wcale bym sobie tego nie życzyła. Ale mówię: będę musiała
się zastanowić, co zrobić, jeśli Polska nie wykona żadnego ruchu i jeśli
niemieckim ministrem spraw zagranicznych pozostanie ten sam minister.
Wysiedlenie Niemców zarządziły mocarstwa zwycięskiej koalicji. Dlaczego
nie zwraca się pani do Waszyngtonu, Londynu, Moskwy – tylko do Warszawy?
Alianci nie mają obecnie żadnej możliwości interweniowania. Polacy nie musieli
przecież wypędzać. Tam, gdzie było to potrzebne, tam Niemców pozostawiono. Z innych
obszarów wypędzono wszystkich. Powtarzam: przy dobrej woli można załatwić
wszystko.
Tyle że moi rodacy do dawnej ojczyzny na wschodzie ani nie mogą, ani nie
chcą pójść.
Jestem tego świadoma. Mogę nawet zrozumieć, że Polacy nie odczuwają potrzeby
przeniesienia się na Ukrainę, podobnie zresztą jak i Niemcy nie odczuwali
potrzeby powrotu na Górny Śląsk w czasach żelaznej kurtyny. Ale Polska mogłaby złożyć
ofertę: kto chce powrócić i gotów jest tutaj żyć, ten może, o ile jest możliwe,
odzyskać swoją własność lub w zastępstwie dostać coś z publicznej ręki. Zawsze
pod warunkiem, że nikt inny nie zostanie wypędzony. Coś takiego byłoby
nieludzkie.
Co będzie, jeśli nie znajdziemy porozumienia?
Dla współżycia w Europie byłoby to absolutnie niekorzystne. Jestem jednak z natury
optymistką i wiem, że leży to głównie w interesie młodych pokoleń. Wielu młodych
Polaków już dzisiaj wie, że w historii zdarzyło się coś, co musi być załatwione
ku pożytkowi obu stron i że wymaga tego ich własne poczucie sprawiedliwości.
Kłopot u drzwi |
Dla wielu polityków niemieckich, w tym ministra spraw
zagranicznych Klausa Kinkla dopiero przystąpienie Polski do Unii ułatwi
załatwienie ciągle spornych jeszcze kwestii, w tym sprawę swobodnego
osiedlania się na terenie Polski byłych mieszkańców niemieckich terenów
wschodnich.
|
Związek Wypędzonych |
Bund der Vertriebenen (BdV) |