Ziemia za rozwój!
Cudzoziemscy osadnicy
zawsze byli dla Polski rentowną inwestycją
Jakie byłoby rolnictwo Wielkopolski, gdyby nie holenderscy farmerzy osiedlający
się tam pod koniec XVI i w XVII wieku? Polscy rolnicy mieliby znacznie mniejsze
szanse w starciu z niemiecką konkurencją w wieku XVIII i XIX. Podobnie było na
Żuławach, Zamojszczyź-nie, Dolnym Śląsku - nowoczesnego rolnictwa uczyliśmy się
nie tylko od Holendrów, także od Niemców, Duńczyków, Szkotów, Anglików.
Uczyliśmy się zresztą od nich także pracowitości, solidności, uczciwości w
interesach, potrzeby samokształcenia, kreatywności. Każda fala osadników była
dla Polski rentowną inwestycją. Tak też jest obecnie, choć ograniczenia w
obrocie ziemią to utrudniają. Nie bójmy się farmerów z Zachodu chcących u nas
gospodarować, chcących kupować ziemię. Ich obecność w Polsce wszystkim się
opłaci.
Polskie możliwości
Wim de Schutter przyjechał do Polski w 1992 r. - Ciągniki, maszyny i sadzonki
sprowadził z Holandii. Początkowo okoliczni rolnicy śmiali się z niego, ale gdy
zobaczyli, że z jednego hektara uzyskuje 50 ton ziemniaków, zmienili zdanie -
opowiada Dorota Głowacka z firmy Agro Polen, której współudziałowcem jest
Holender. Wim de Schutter zaczął intensywniej spryskiwać pole, wprowadził pięć
nowych odmian ziemniaków, używał środka, który nie odkłada się na bulwach
ziemniaczanych. Jego rozwiązania docenili Kanadyjczycy z firmy McCain, główni
odbiorcy ziemniaków produkowanych przez de Schuttera. - Od farmerów przejęliśmy
nowe technologie upraw ziemi, ochrony roślin, nawożenia, produkcji zbóż, buraków
i rzepaku - wymienia Artur Balazs, były minister rolnictwa, gospodarujący na 242
hektarach ziemi na Wolinie.
Rolnicy z Zachodu przyjeżdżają do Polski, bo w swoich krajach - mimo że uzyskują
subwencje - nie mogą się rozwijać. Wiążą im ręce ściśle określone kwoty
produkcyjne, ograniczone możliwości zakupu ziemi albo jej wysokie ceny. Na
przeciętnego Polaka przypada trzy razy więcej ziemi rolniczej niż na Holendra.
Dlatego ci ostatni są zainteresowani prowadzeniem gospodarstw w Polsce.
Najchętniej osiedlają się w województwie pomorskim, przypominającym ich rodzinne
strony. Niemcy preferują zachodnią i północną Polskę.
Dobrzy sąsiedzi Niemcy
"Handel ziemią, czyli matką naszą, nie powinien mieć w ogóle miejsca. (...) I my
ją dzisiaj będziemy sprzedawać Niemcom, którzy spuszczali nam polską krew" -
mówił Zygmunt Wrzodak, jeden z liderów Ligi Polskich Rodzin. Całe szczęście, że
zupełnie inaczej postępowali Piastowie. Na nie zaludnione obszary sprowadzili
właśnie Niemców. Pierwszy duży napływ niemieckich osadników do Polski nastąpił w
XIII wieku. Sprowadzono ich wówczas głównie na Dolny Śląsk. To dzięki nim
rolnicy zaczęli powszechnie wykorzystywać do prac polowych konia i orać pługiem.
To właśnie niemieckim przybyszom zawdzięczamy nowoczesne rozwiązania prawne -
lokowanie wsi i miast na prawie niemieckim.
Często niemieccy rolnicy na polskich ziemiach kojarzeni są z XIX-wieczną,
wspieraną przez zaborcę, kolonizacją. I w tym wypadku jednak na rywalizacji z
Niemcami skorzystaliśmy. Kontakty polsko-niemieckie trafnie opisał na początku
ubiegłego stulecia Bolesław Prus: "Nie wstydźmy się prawdy: temu szlachetnemu
narodowi [niemieckiemu] zawdzięczamy większą część naszej cywilizacji. W zamian
osiedlający się wśród nas mieszkańcy niemieccy posiadali wyjątkowe przywileje, a
koloniści rolnicy - duże ulgi. Jak zaś było im pomiędzy nami, niech zaświadczy
fakt, że setki tysięcy Niemców dobrowolnie, bez cienia nacisku przyjęło naszą
narodowość i - powiedzmy to głośno - dostarczyło nam najlepszych pracowników,
najzacniejszych obywateli".
Pracowity jak Holender
XVI wiek to okres dobrej koniunktury na produkty polskie. Na Zachodzie ceniono
nasze żyto, miód, woły, skóry. Aby zwiększyć produkcję i dochody, polska
szlachta zdecydowała się sprowadzić do Polski ubogich zachodnich chłopów. Dla
zachęty wprowadzono tzw. wolniznę, czyli zwolnienie ich od świadczeń feudalnych.
Wówczas do naszego kraju zaczęli przyjeżdżać m.in. Holendrzy, głównie menonici
uciekający przed prześladowaniami religijnymi. Najpierw trafili na Żuławy
Wiślane, zaproszeni tam przez gdańskich mieszczan. Zajęli tereny opuszczone
przez miejscowych chłopów po powodzi.
W 1597 r. Holendrzy zamieszkali w Ługach Ujskich nad Notecią. "Dostawali tu
ponoć jako wieczystą lub długoterminową dzierżawę grunty, które sami, własnym
przemysłem, wyrwać musieli przyrodzie. (...) To doświadczenie nauczy następne
pokolenia właścicieli ziemskich z tych okolic, że warto sięgać po osadników z
Niderlandów" - napisał w "Najkrótszej historii Wielkopolski" Stefan Bratkowski.
Tadeusz Józef Chamski, powstaniec listopadowy internowany pod Malborkiem,
zauważył, że "wszyscy ci menonici nie są chciwi, tylko nadzwyczajnie oszczędni,
nawet skąpi, a stąd kompletnie zamożni, jeśli nie bogaci, gdyż błogi grunt
odpłaca im często dwudziestym ziarnem". Obecnie pozostałością po osadnikach z
Niderlandów są wsie, przysiółki, nazwy ulic: Olędry, Olendry, Holendry.
Sąsiedztwo cywilizuje
Badania przeprowadzone w ubiegłym roku przez Instytut Zachodni w Poznaniu ("Postawy
mieszkańców ziem zachodnich i północnych a pretensje niemieckich środowisk
ziomkowskich") podważają powszechny stereotyp, jakoby mieszkańcy zachodniej
Polski najbardziej obawiali się wykupienia ziemi przez Niemców. Okazuje się, że
najmniej boją się tego mieszkańcy Pomorza Zachodniego, Śląska Opolskiego i
Wielkopolski, czyli regionów, które w przeszłości należały do Niemiec lub były
przez Niemcy administrowane. Nie obawiają się obecności w Polsce niemieckich
rolników osoby młode i lepiej wykształcone. Największe zagrożenie odczuwają
natomiast ludzie słabo wykształceni, mieszkający na terenach byłych PGR. - Im
częściej miejscowa ludność kontaktowała się z przybyszami z Zachodu, tym
nastroje były łagodniejsze, a nawet przyjazne. Po prostu dobre sąsiedztwo
cywilizuje - zauważa prof. Andrzej Sakson, historyk z Instytutu Zachodniego w
Poznaniu.
Ile jest warta polska ziemia?
Tylko pozornie polska ziemia jest wielkim skarbem - jak powtarzają politycy LPR,
Samoobrony i PSL. W rzeczywistości wartość rynkowa gruntów ornych w Polsce (18
mln hektarów) wynosi obecnie około 66 mld zł (średnia cena hektara ziemi
sprzedawanej z zasobów Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa wynosiła pod
koniec ubiegłego roku nieco ponad 3700 zł). To mniej niż połowa rocznych
wydatków budżetu państwa i zaledwie około 12 proc. rocznego PKB. Całą polską
ziemię uprawną można by obecnie kupić za niecałe 16 mld dolarów, na co byłoby
stać nie tylko państwa, ale i wiele firm. Tak naprawdę, nie ziemia jest naszym
bogactwem, lecz ci, którzy potrafią ją uprawiać, uzyskując wysokie plony i
wysokie zyski. Dlatego opłaca się nam sprzedawać i dzierżawić ziemię zachodnim
rolnikom, a nie opłaca się ich od tego odstręczać.
Marcin Kowalski
Rafał Pleśniak
Zrodlo: Wprost on-line