Stara spiewka na stara, czerwona nute......
.. tym razem we WPROST
W oparach absurdu
Andrzej Olechowski odpowiada Edmundowi Stoiberowi
Andrzej
Olechowski
Doktor ekonomii, jeden z założycieli i liderów Platformy Obywatelskiej;
minister finansów w rządzie Jana Olszewskiego oraz minister spraw zagranicznych
w rządzie Waldemara Pawlaka
Postulat Edmunda Stoibera, premiera Bawarii, pretendenta do fotela kanclerskiego
z ramienia CDU i CSU, aby uznać, że "zbiorowe wygnanie (Niemców po II wojnie
światowej - przyp. red.) było i pozostało bezprawiem", trudno nazwać inaczej niż
absurdem. Najlepiej tę absurdalność ujawnia próba wyobrażenia sobie praktycznej
jego realizacji.
Wojna polsko-niemiecka
Wyobraźmy sobie, że rząd Niemiec występuje do rządu Polski, będącej już
członkiem Unii Europejskiej, z postulatem uznania za bezprawne "zbiorowego
wygnania". Polska odmawia. Sprawa przenosi się do sądów. Sądy wniosek odrzucają
- wywłaszczenie i wysiedlenie Niemców z terenów położonych na wschód od Odry i
Nysy miało bezpośrednie umocowanie w umowie poczdamskiej. Na pewno bezprawne nie
było. Rząd niemiecki ze swego postulatu jednak nie rezygnuje. Nie chcąc
antagonizować potężniejszych sojuszników, nie wnosi o unieważnienie umowy, ale o
jednostronną polską deklarację. Stosunki polsko-niemieckie stają się bardzo
napięte. Unia i NATO do sprawy podchodzą ze zrozumiałą niechęcią, starając się,
by pozostała ona przedmiotem rozmów bilateralnych. Rząd niemiecki usiłuje
zwiększyć nacisk na Polskę. Jak? Bez zgody UE nie może użyć ani sankcji
gospodarczych, ani granicznych, ani policyjnych. Bez zgody NATO nie może podjąć
działań wojskowych. W ciałach decyzyjnych obu tych instytucji uczestniczy Polska,
która konsekwentnie odmawia spełnienia niemieckiego żądania. Nawet gdyby była
zupełnie osamotniona, skutecznie zablokuje użycie wobec siebie środków nacisku.
Sprawa upada. Politycy odpowiedzialni za tę porażkę odchodzą. Po pewnym czasie
stosunki polsko-niemieckie wracają do normy.
Czy rzeczywiście nie ma możliwości zrealizowania postulatu spadkobierców
wypędzonych? Jest, ale wymaga głębokiego wejścia w opary absurdu. Wymaga
założenia, że demokratyczni, zasobni i europejscy Niemcy... oszaleli. Żądania
wobec Polski spotykają się z szerokim oddźwiękiem społecznym. Agitacja skrajnych
polityków powoduje masowe demonstracje solidarności z potomkami wypędzonych i
wrogości wobec Polski. Wyraźny dystans ze strony sojuszników wyzwala
nacjonalistyczne nastroje. Scena polityczna ulega radykalnej zmianie. Nowy
kanclerz wyprowadza Niemcy z UE oraz NATO i wypowiada Polsce wojnę. Absurd?
Oczywiście, ale przecież absurdem jest oczekiwanie, że wynik wojny można zmienić
inaczej niż przez nową wojnę. Tak było zawsze i tak jest nadal.
Wywłaszczenie i wysiedlenie było tragedią milionów ludzi: Niemców i Polaków,
czyli zarówno tych, którzy opuszczali swoje domy, jak i tych, którzy -
wysiedleni z własnych zagród - do nich się wprowadzali. Ówczesnym politykom i
opinii publicznej wielkich mocarstw takie działanie wydawało się rozsądne,
skuteczne i humanitarne. Takie czasy, takie standardy praw ludzkich - "lepsze
wysiedlenie niż wycięcie w pień". Dziś jest to niewyobrażalne. Ale to nie myśmy
tę wojnę wywołali, nie my podyktowaliśmy warunki jej zakończenia. Za nic nie
będziemy płacić! Ani za nieszczęścia wysiedlonych, ani za koszty leczenia
żołnierzy, którzy do nas strzelali.
Przed Niemcami i Polakami otwierają się złote czasy. Połączeni w UE możemy
dokonać wielkich rzeczy. Przede wszystkim możemy powielić doświadczenie
niemiecko-francuskie i na trwałe dobrze ułożyć nasze sąsiedztwo. Przyniesie to
oczywiste korzyści. Utrwali też spójność Europy Zachodniej, którą w przeszłości
konflikty niemiecko-polskie dzieliły.
Razem możemy pomóc lepiej zdefiniować sens wysiłku europejskiego. Nie ma
wątpliwości, że UE jest dziś niejasno zdefiniowana i rozmyta. Różne państwa,
różne grupy interesów oraz rozliczni entuzjaści - każdy na swój sposób realizują
szlachetny cel "coraz ściślejszej unii". Zasadne jest zatem postawienie sobie
pytania: "Po co potrzebujemy UE?". To pytanie zasadne jest z powodu wspomnianych
niejasności, ale też dlatego, że unia nie jest celem samym w sobie, lecz
sposobem realizacji naszych interesów narodowych. Bez odpowiedzi na to pytanie
będziemy dryfować i budować unię nie tam, gdzie jest potrzebna, ale tam, gdzie
jest możliwa albo wygodna dla jej niektórych członków. Choć Polskę i Niemcy
dzieli przepaść gospodarcza, od czasu do czasu widać przebłyski tego, co
dalekowzroczni politycy nazwali "polsko-niemiecką wspólnotą interesów".
Możemy razem podjąć skuteczne starania o rozciągnięcie integracji europejskiej
na naszych wschodnich sąsiadów. Aby wykluczyć użycie siły z ich strony. Ale
również dlatego, że tradycja i kultura obu narodów związane są z ziemiami, które
leżą obecnie poza polską wschodnią granicą. Jeśli nie chcemy trwałego
okaleczenia naszej tożsamości, musimy dążyć do utrzymania więzi z tymi ziemiami,
z pozostałościami naszego osadnictwa i resztkami naszych zabytków. W duchu
szacunku i przyjaźni dla narodów tam mieszkających.
Rytuał niemieckiej klasy politycznej
Edmund Stoiber jest odpowiedzialnym kandydatem na kanclerza i przywódcę UE.
Dobrze mu życzymy w jego starciu z aktualnym kanclerzem. Na pewno Stoiber nie
chce sporu z Polakami, a tym bardziej nowej wojny. Jeśli zgłasza absurdalne
postulaty potomków wysiedlonych, to nie po to, by je zrealizować. Zgłasza je,
ponieważ wymaga tego rytuał niemieckiej klasy politycznej w okresie wyborów.
Czyni to samo co jego poprzednicy. Wielu z nich spotkałem prywatnie i oficjalnie
jako przedstawiciel polskiego rządu. Ani jeden nie sugerował, że warto byłoby o
tej sprawie porozmawiać.
Ten rytuał jest niemądry i szkodliwy. Nie ma nic wspólnego z troską o ludzi.
Służy tylko ich oszukiwaniu. Nie ma też nic wspólnego z tym, co tak trafnie Karl
Lammers nazywa "europejskim myśleniem". Ten rytuał roztacza opary absurdu. Pora,
by niemieccy politycy z nim skończyli.
Dekrety Bieruta
"O volksdeutschów i Niemców troszczyć się nie potrzebujemy" - stwierdził
Bolesław Bierut podczas dyskusji na posiedzeniu Rady Ministrów (styczeń 1945
r.). Kierowana przez niego Krajowa Rada Narodowa wydała w następnych miesiącach
akty prawne, które rozwijały decyzje (podjęte przez przywódców ZSRR, USA i
Wielkiej Brytanii na konferencji w Poczdamie) o wywłaszczeniu i wysiedleniu
Niemców z terenów położonych na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej. Już dekret PKWN
o reformie rolnej z 6 września 1944 r. przewidywał wykorzystanie na jej potrzeby
ziemi "będącej własnością obywateli Rzeszy Niemieckiej, nie-Polaków i obywateli
polskich narodowości niemieckiej". Zasadniczą część przepisów wydano jednak w
1946 r. Dekrety prezydium KRN o "majątkach opuszczonych i poniemieckich" (z 8
marca ), "o odpowiedzialności karnej za odstępstwo od narodowości w czasie wojny"
(z 28 czerwca) oraz "o zajęciu majątku państw pozostających z Państwem Polskim w
stanie wojny i majątku osób prawnych i obywateli tych państw" (z 15 listopada)
stały się wraz z kilkoma innymi aktami prawnymi formalną podstawą do różnego
rodzaju represji wobec ludności niemieckiej i autochtonicznej - Ślązaków i
Kaszubów. Niemcy, którzy nie zostali wysiedleni i pozostali w Polsce, pełnię
praw obywatelskich uzyskali dopiero na mocy ustawy z 8 stycznia 1951 r.
Przed narodzinami III RP unieważniono ustawy o przejęciu przez państwo polskie
poniemieckiego majątku, a także o karaniu polskich obywateli, którzy podpisali
tzw. volkslistę. Nadal obowiązuje natomiast ustawa o nacjonalizacji ze stycznia
1946 r. (dotyczyła zarówno Niemców, jak i Polaków).
Lekcja prawa dla Stoibera
prof. JAN SANDORSKI
Katedra Prawa Międzynarodowego i Organizacji Międzynarodowych UAM w Poznaniu
Jeśli dobrze rozumiem intencje Edmunda Stoibera, to zmierza on do całkowitego
zburzenia porządku prawnego na obszarze tzw. polskich ziem odzyskanych. Bardzo
źle to świadczy o przygotowaniu prawniczym kandydata na kanclerza Niemiec.
Dekret prezydenta Bieruta z 13 listopada 1945 r. o zarządzie ziem odzyskanych, o
który chodzi Stoiberowi, został ogłoszony zgodnie z umową poczdamską. Niemcy nie
były stroną tej umowy. Jednak jako państwo, które wszczęło wojnę napastniczą,
nie mogły się powołać na zasadę res inter alios aeta, bo z jej dobrodziejstw nie
może zgodnie z prawem międzynarodowym korzystać agresor. Mam nadzieję, że
Stoiber nie chce podważać tej zasady, znanej w Polsce każdemu studentowi prawa.
A jeśli chce, to niech zwróci się w tej sprawie do mocarstw sojuszniczych, które
zawarły umowę poczdamską. Idąc tropem intencji Stoibera, rząd polski winien się
zwrócić do rządu RFN z roszczeniami odszkodowawczymi za skutki II wojny
światowej. Wątpię, by Niemcom zależało na tym, abyśmy przedstawili im własne
rachunki.
prof. WŁODZIMIERZ BORODZIEJ
Instytut Historii Uniwersytetu Warszawskiego
Edmund Stoiber sformułował niewykonalne żądania. Chce bowiem uchylenia "dekretów"
- faktycznie ustaw i dekretów - które już zostały uchylone. Ostatni z nich
został anulowany przez Sejm w 1985 r. Od dawna więc nie obowiązują przepisy
prawne, na podstawie których po konferencji poczdamskiej dyskryminowano
obywateli Rzeszy i obywateli Polski uznanych za Niemców.
Zrodlo: Wprost on-line